Wigilia bez rodzinki jest dziwna...
po raz pierwszy byliśmy tylko we czworo ( zawsze albo my jeździliśmy, albo do nas dziadkowie przyjeżdżali, ale że mamy 550 km do najbliższej rodziny, to jest to dość utrudnione...no i w tym roku, z racji remontu tak jakoś nikt... i nigdzie...).
Robienie potraw wigilijnych nie było uciążliwe, zwłaszcza, że mój starszy syn niejadek zażyczył sobie....
makaron z cukrem!! zrobiłam, no bo co? on ani śledzi, ani karpia, ani pierogów, ani uszek, ani barszczyku, ani makowca, ani nawet opłatka!!! kutii czy makiełek w ogóle nawet nie powącha.. . wiec niech dziecko coś z Wigilii ma... nawet postne toto...
Franek nieco lepiej pod tym względem ,ale też bez rewelacji...tak więc nikt nie docenił mojego autorskiego śledzia w miodzie! a mówię Wam, jest pyszny i choć robiłam go po raz pierwszy będę go robić już zawsze:
dla zainteresowanych ( i odważnych!!) przepis:
0,5 kg śledzia na kwaśno ( czyli takiego z octu)
1 duża cebula drobno ( jak kto lubi) posiekana
3 łyżki rodzynek
3 łyżki miodu
3 łyżeczki czubate przyprawy do piernika ( tak, tak, takiej korzennej, do pieczenia)
olej
Śledzia kroimy na paseczki i układamy w naczyniu :
warstwę śledzia posypujemy cebulą, łyżką rodzynek, łyżeczką przyprawy piernikowej, polewamy łyżką miodu i podobną ilością oleju.
Czynności powtarzamy ( składniki na trzy warstwy w miseczce 12x12cm.) Odstawiamy do przegryzienia- najlepsze na drugi dzień...
Wiem, że to dość kontrowersyjne dobranie składników ( gwarantuję, że nie powstało jak moje pierniczki z solą...), ale zakochałam się w nim w Kopenhadze, gdzie swego czasu bywałam dość często. Jest to oczywiście tylko próba odtworzenia tamtego smaku, i moim zdaniem udana. Polecam!!
Dziękuje wszystkim za życzenia i te blogowe i te tradycyjne kartkowe.
Chciałam Wam w tym miejscu pokazać moją prywatną galeryjkę kartek, do której wykorzystuję malowniczo zamontowaną w przedpokoju rurę odpowietrzającą C.O. ( już nieużywana, bo mamy inne ogrzewanie, ale nikomu nie chciało się jej demontować, zwłaszcza, że za chwilę (???) się wyprowadzimy do nowej części domku...):
A na koniec jeszcze kilka zdjęć mojej białej choinki, której kolor zdeterminowały bombki od Janeczki.
Powiem Wam, że z narażeniem życia kupiłam dwa opakowania białych bombek w supermarkecie- 20 min. czekałam przy kasie, bo okazało się, że kody nie wchodzą, a jak już pojawił się ktoś ze stoiska, to powiedział, że te bombki już od wczoraj (!!!) nie wchodzą i muszą być wycofane, bo nie można ich sprzedawać!
wyobrażacie to sobie?
nie ze mną te numery! powiedziałam ( wydaje mi się, że dość spokojnie), że niech robi co chce, ale ja te bombki kupuję i bez nich nie wyjdę... odczekałam drugie 20 min. , pan pojawił się z kodem zamiennym i mogłam się oddalić z upragnionym zakupem... ( bombki okazały się być szklane, co w dzisiejszych czasach nie jest takie oczywiste...)
rozumiem, że przed świętami, tłok, dużo towaru itd. ale żeby wbić jeden kod do systemu to chyba nie trzeba skomplikowanych działań. No ale może się mylę... aha, to był real dla jasności.
Pozostałe ozdoby wyprodukowałam samodzielnie ze zwykłych kartek ksero- instrukcje w sieci.
Oczywiście królowały Janeczkowe bombki:
Ale przypomniałam sobie, że mam też w posiadaniu kilka szydełkowych aniołków ( o aniołkach to w ogóle osobny post chyba napiszę...)
Mój syn stwierdził jednak, że mu się ta choinka nie podoba ( nie pomogło moje nawiązanie do śniegu... i że tak oryginalna...) wiec w przyszłym roku czeka nas feria barw! no i fajnie, kolorowe choinki są chyba jednak najpiękniejsze! w końcu to choinka!
Całuski
♥