Moja mama trafiła prawie dwa tygodnie temu do szpitala z migotaniem przedsionków... okazało się, że nie był to pierwszy epizod tego typu, że już wcześniej czuła się źle, tylko nic nikomu nie mówiła... ma 78 lat i całe życie była bardzo aktywna...
Mieszkam prawie 500 km od niej, więc byłam w kontakcie telefonicznym z bratem i bratowa, i Tatą... wszystko było od kontrolą, zdecydowałam się jednak pojechać...
W poniedziałek mamę wypisali, przywiozłam ją do domu... miało byc lepiej z dnia, na dzień, a ja cały czas czułam niepokój, zwłaszcza, gdy widziałam ją taką słabiutką i mizerną w łóżku, bez sił do wstania... czułam, że coś jest nie tak.... w środę zobaczyłam opadający lewy kacik ust, bełkotliwą mowę i bezwład lewej strony ciała...natychmiast zadzwoniłam po pogotowie... zabrali mamę do szpitala, gdzie stwierdzono udar niedokrwienny... na szczęście niezbyt rozległy, ale niebezpieczeństwo nadal jest....
Nie chcę tu pisać o tym, dlaczego wypisano mamę ze szpitala mimo, że jej stan budził wątpliwości , i z niezbyt dobrze dobranymi lekami ( miała skandalicznie niskie ciśnienie...) nie będę też rozpisywać się o ratowniku z pogotowia, który kazał mamie wstać, żeby stwierdzić, czy rzeczywiście ma bezwładna lewą stronę... PRZY PODEJRZENIU UDARU NIE WOLNO SIĘ PODNOSIĆ !!!!- ale o tym dowiedziałam się już w szpitalu, na neurologii... jeszcze nie wiem,czy nie złożę skargi na tego "ratownika"...
Teraz do wtorku mama jest pod stałą obserwacją, robią jej co drugi dzień tomografię, żeby stwierdzić, czy proces udarowy już się zakończył.... zdecydowałam, że muszę wrócić do domu, do moich dzieci, bo zwariuję w takim rozkroku....miałam pojechać tylko na trzy dni, wyszedł tydzień, mąż został sam z dwójką dzieci, swoją pracą, domem.... na szczęście mamy tu znajomych... jakoś dał radę....
mam nadzieję, że wszystko będzie już dobrze....
wybaczcie mi moje milczenie....
i jeśli mogę prosić- wyślijcie trochę dobrych myśli....
ystin
♥