Strony

sobota, 29 czerwca 2013

Eboniotowe marzenie i o pęcherznicy jeszcze słów kilka....

Za sprawą konszachtów z Anią ( tą od narty:-))) spełniło się moje malutkie marzenie- weszłam w posiadanie starego ebonitowego aparatu telefonicznego.



A było to tak: w trakcie spotkania Ania zapytała się, czy nie byłabym zainteresowana meblami z lat 60tych, bo znajoma likwiduje mieszkanie: okrągły stół, trzydrzwiowa szafa, kredens... oczywiście byłam... umówiłyśmy się więc, dograłam małżonka z dużym autem i pojechałyśmy...
Panowie zajęli się meblami ( niestety szafy nie dali rady, ale kredens i stół jest już u mnie, jak przyjdzie ich  czas przemian będę pokazywać) a my z Anią zaczęłyśmy buszować wśród pozostawionych jeszcze staroci.
No i wypatrzyłam tego staruszka, który miał zostać na pastwę losu, bo właścicielka nie zamierzała go zabierać....
I oto jest, w całej swej czarnej krasie, może niezbyt fotogeniczny ( zdjęcia czarnych przedmiotów zawsze były dla mnie wyzwaniem...) ale MÓJ!!!!


Jeszcze kilka takich skarbeczków wyłowiłam, podobnie Ania, a właścielka- bardzo elegancka pani- tylko się na nas czasem dziwnie patrzyła, jak zachwycałyśmy się kolejnym znaleziskiem....czyli dla niej śmieciem....

A żeby nie było tylko czarno, wrócę  na chwilę do pęcherznic, o których pisałam TU.
Jeśli ktoś się jeszcze do nich  nie przekonał , to może teraz: oto pęcherznica Diabolo po przekwitnięciu:


Dla jasności- nie jest to ta sama gałązka , która była z kwieciem:-))) Zerwałam następną, już z owockami.
Czyż nie jest zachwycająca???


Nie wiem nawet czy teraz nie jest jeszcze piękniejsza niż podczas kwitnienia:


Naprawdę warto mieć w ogrodzie!!! ( i w wazonie;-))


A na koniec- róże! czyli klasyka  bukietowa. Ponieważ szkoda mi ich na tych deszczach, ścięłam kilka dorodnych gałązek:





Lawendę ścinam sukcesywnie, jest nieco mniej aromatyczna przez te deszcze...
Dzisiaj chyba będzie troszkę lepiej, bo po wielkim deszczu wyszło słoneczko, zdąży wyschnąć i wieczorkiem może dwa wianki powstaną...

Chyba kiełkuje mi pomysł na candy....

całuski weekendowe
ystin

środa, 26 czerwca 2013

Wianki z lawendy i stara narta♥

Witajcie!
W zeszłym roku z mojej lawendy robiłam bukieciki i suszyłam do woreczków, w tym roku robię wianki:

 
 
Pierwszy jaki zrobiłam wyszedł troszkę zbyt ścisły, chyba za bardzo się starałam:
 
 
 
 


To na razie tylko dwa, ale powstanie na pewno więcej...

A teraz o niesamowicie miłym spotkaniu i jego efektach- czyli tytułowa "stara narta".

Kilka dni temu napisała do mnie Ania z bloga świat Marcysi , czy byłabym zainteresowana kilkoma starociami- oczywiście byłam i tak od słowa do słowa umówiłyśmy się na spotkanie, bo Ania mieszka niedaleko.
Ania zgadła kiedyś u mnie malutką zagadkę nt. prezentowanego przeze mnie dziwnego przedmiotu i zapamiętała moje zainteresowanie tymże. No i podarowała mi piękną stara nartę ( tylko jedną , ale przecież nie o ilość tu idzie:-))) w komplecie ze starymi kijkami.

Narta zamieszkała w wiatrołapie oczywiście:


 
A jest naprawdę stareńka:
 
 
 kijki mają oryginalne, skórzane pętle:
 
 No jednym słowem cuda!!
Dostałam też świetny drewniany zegar, ale nim się pochwalę jak znajdę dla niego godne miejsce.
 
Byłam tak zaskoczona, że aż się zaczerwieniłam!!!
 
Dobrze, że nie wyruszyłam z pustymi rękami, choć moje skromniutkie bransoletki nijak się mają do tych cudności, które dostałam...
Ale jeszcze się spotkamy, więc coś wymyślę...
 
W ogóle to było spotkanie z niesamowicie miłymi, niezwykłymi ludźmi, miłośnikami staroci wszelakich, mistrzami decoupageu ( Ania) i transferu na przedmiotach( Paweł). Jestem niesamowicie wdzięczna  za rady jakie dostałam od Pawła nt. rzeczonego transferu- jest szansa, że coś w tym kierunku zdziałam. Ania natomiast zdradziła mi tajemnice papieru ryżowego....
 
 
Aniu, Pawle- jeszcze raz dziękuję za prezenty i tak miłe spotkanie!!
Cudnie, że jesteście♥♥♥
 
 
ystin
 
 


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kwiatki dla Tatki♥

Jakiś czas temu zrobiliśmy słodki prezent dla Taty z okazji jego święta: były to kwiaty z cukierków:



Instrukcję mieliśmy z podręcznika szkolnego Rafcia:
 
 


Wzięliśmy się więc ostro do roboty:
 
 
 
 
Wczoraj prezent został wręczony bardzo zaskoczonemu Tacie, bo sam zapomniał o swoim święcie.
Kwiatki zostały szybko skonsumowane ( nie tylko przez Tatę) ale i po tym procederze nadal prezentowały się dobrze:
 
 

W sobotę byliśmy też na festynie, gdzie dzieci miały występ w szytych przeze mnie strojach. Zdjęcia  wkrótce♥

Udało mi się wczoraj zebrać trochę lawendy- tej co już zakwitła- tuż przed burzą, bo pogoda się zmieniła i dzisiaj też jest pochmurno. Mam nadzieję, że tak partiami uda mi się zebrać całość, bo ważne jest by zbierać w słoneczny dzień....


Miłego tygodnia ( ostatniego szkolnego!!!).
 
Pozdrawiam
ystin

sobota, 22 czerwca 2013

Mój urobek bransoletkowy

Ostrzegałam ostatnio, że zostałam opanowana przez myśli bransoletkowe- te myśli stały się ciałem wczoraj wieczorem i oto efekty:
( duuuużo zdjęć niestety...):

 
Można powiedzieć, ze nastąpił proces odwrotny niż przy tworzeniu śmieciuchów- teraz pracowicie wybierałam koraliki jednego rodzaju, żeby nawlec na gumkę... taki jakby kopciuszek...
 
Bransoletki można dowolnie komponować, oprócz koralików wymodziłam kilka z rzemyków, i to jeszcze nie koniec... przeglądam moje zapasy... na pewno jeszcze coś powstanie...
 
Na razie proszę o cierpliwość przy oglądaniu:
 












 
 
Nie wiem czy widać, ale posłużyłam się podłokietnikiem leżaka, który całkiem dobrze spełnił rolę "prezentera biżuterii".



i znowu  wszystkie razem- jakby się kto uparł można założyć:




Trochę mi to pachnie przedszkolem, takie bransoletki na gumce...
... no cóż- może już etap dziecinnienia mnie dopadł????


A z roślinkowych news-ów- zakwitła lawenda!!!



 Będą żniwa♥relacja wkrótce.


całuski serdeczne
ystin


środa, 19 czerwca 2013

Metamorfoza jakich wiele.

Nie ma co ukrywać- głębokiego talerza nie wymyśliłam- stolik o białych nogach i ciemnym blacie to klasyka, żeby nie powiedzieć banał...
No ale cóż, kiedy taki mi się podoba i do zrobionych kiedyś taboretów pasuje?

Zmiany w kuchni są ostatnio na czasie ( wiele z Was ma swoje już za sobą)- a ponieważ na moją docelową kuchnię jeszcze poczekam kilka lat, postanowiłam chociaż ten stolik zrobić:



Stolik był zwykły, całkowicie współczesny w kolorze żółtej sosny... nijak mi nie pasował, choć jego forma i rozmiar idealny.
Zeszlifowałam wiec cały lakier z blatu, używając szczotki metalowej na wiertarce, uwypuklając jednocześnie słoje:



oczywisćie miałam pomocnika, bez którego nie poszłoby tak łatwo:


Tak otrzymaną powierzchnię  potraktowałam  młotkiem w celu otrzymania dziur i dziurek symulujących zużycie, przyciemniłam tym co miałam, czyli drewnochronem w kolorze palisander i polakierowałam ( troszkę tego żałuję, bo blat błyszczy się jak psu jajka na wiosnę, choć lakier mat.... mam nadzieję, że w czasie użytkowania troszkę się zmatowi- tak się stało z taboretami, wiec jestem dobrej myśli....):

Zamiast gałeczki od szuflady przykręciłam posiadane "zardzewiałki":


Nogi pomalowałam na biało , oczywiście używając Lakmy i voila!:


Tu na tle naszej  stodoły ( taki widok będę mieć z okien przyszłej kuchni....)
 
 
 
Jak uda mi się zrobić zdjęcia po wstawieniu do pomieszczenia, które służy nam za kuchnię, to pokażę Wam  jak wygląda w komplecie ze stołkami. Sprawa jest trudna, bo pomieszczenie to jest dość ciemne ( kiedyś będzie to tzw. pomieszczenie gospodarcze...) i zrobienie zdjęć na których coś widać to duża sztuka, przynajmniej dla mojego aparatu....
 
No i to tyle z tej metamorfozy. Powiem Wam tylko jeszcze na koniec, że coś mnie opanowały myśli bransoletkowe i mam zamiar wykorzystać zalegające koraliki... na razie na szybko powstało coś takiego:


Więc ostrzegam, że za chwilę będę takie twory powielać.

Całuski serdeczne
ystin
 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

O ksiażce w końcu ....

W poście o Nutce ( wszystko z nią ok. wet powiedział , że to się czasem zdarza- może być jakaś wada genetyczna i może nigdy nie mieć młodych...) pisałam, że jeszcze wspomnę o Małym Księciu.
 
Zaraz wspomnę, ale najpierw coś słodkiego:
Najprostszy obiado-deser, czyli naleśniki z truskawkami  bitą śmietaną:
 
 
 
Truskawki pocięte i posypane cukrem, czekały na usmażenie naleśników,  lekko puściły soczek i były po prostu bosssskie!
 
albo wersja truskawkowa tiramisu:
 

 Mój przepis podstawowy TU,  dodajemy tylko pocięte truskawki ( można zrobić truskawki jak do naleśników,  ale wersja sote tez jest przepyszna!!)

Tak to sobie dogadzaliśmy w ten weekend♥
 
 
 no a teraz  wspominam w końcu o książce:
 
 
Nie wiem , jak jednym słowem określić tę książkę, ale ciśnie mi się: zaje-fajna!!
Gościu (autor czyli Piotr Czerwiński) naprawdę nieźle oddał realia emigracji zarobkowej do Irlandii (choć może troszkę podkolorował- tu zwracam się do mających doświadczenie w tej kwestii- czy jest tak jak on pisze? czy to troszkę wyolbrzymione wszystko???).
 
Język , jakim jest napisana ta opowieść, to po prostu majstersztyk- jeszcze kilka dni po przeczytaniu myślałam w tym polsko- angielskim slangu...Ale oczywiście nie sam język- trzeba mieć jeszcze coś do przekazania, i autor miał... wiele celnych obserwacji życia, trafione puenty, prawie filozoficzne podsumowania....
 
 
"..Ogólnie rzecz biorąc, Irole i Angole mieli długotrwały związek sadomaso, który najwyraźniej nie był szczęśliwy .Kinda trochę przypominało to romanse Bulandy z jej egzotycznymi sąsiadami, którzy przez ostatni tysiąc lat desperacko pragnęli wydymać Bulandę i zrobić z niej mydło albo wysłać na holiday on Cyberia. Aleśmy się nie dali. Kto żyw, uciekał z Bulandy za granicę. Mnóstwo ludzi wylądowało w Anglii albo w USA, gdzie główną intencją wielu miejscowych było ich wydymać, for a change.
Irole mieli dokładnie takie same przygody, myślę więc, że obie nacje powinny się naprawdę cieszyć, że w końcu odnalazły siebie nawzajem we świecie. Tak naprawdę różnią się tylko językami. Angole byli w Irolach so in love, ze zostawili im na pamiątkę język angielski. Angole zawsze zostawiają go narodom , w których są in love, a poza tym nie potrafią wymówić ani słowa w jakimkolwiek obcym języku, więc z konieczności trzeba się z nimi porozumiewać po angielsku, jeśli chce się nawiązać jakiś kontakt. To dlatego tylu ludzi na świecie posługuje się tym ciekawym narzeczem. Irole zapewne są jednym z niewielu narodów, które zaniechały własnego języka, by mówić po angielsku. Miłość Angoli była straszna.
Egzotyczni sąsiedzi Bulandy próbowali tej samej sztuczki, aleśmy się nie dali, jak już wspomniałem. To dlatego wszyscy mówimy po polsku i nikt nas nie rozumie."
 
to taka próbka....
 
A gdzie tu Mały Książę???
 
Cóż, kto chce wiedzieć jakie jest nawiązanie, musi przeczytać książkę! WARTO!!!
 
Muszę poszukać innych pozycji tego autora, bo przyznam, że mnie zafascynował...
Książkę sobie odświeżyłam w ramach porządków na półkach- przy wycieraniu kurzy książki z drugiego rzędy przestawiłam na przód i wiele zapomnianych pozycji ujrzało światło dzienne...
 
 
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego tygodnie
ystin
♥ 

piątek, 14 czerwca 2013

tańcowała igła z nitką....

i wytańcowała...

Ostatnie dni spędziłam przy maszynie do szycia. Nie jestem w tym kierunku jakoś szczególnie uzdolniona, ale wiem co gdzie nacisnąć ,  jak przekręcić... no i czasem coś prostego uszyję.
Tym razem zobowiązałam się do uszycia strojów do tańca hiszpańskiego dla dzieci z zerówki w naszej szkole ( Franek uczęszcza, choć on jeszcze przed-zerówkowicz...).
No i powstało 9 falbaniastych spódniczek, 14 szarf do przewiązania w pasie dla chłopców i 14 chust kwadratowych używanych w tańcu.

Występ w przyszła sobotę- mam nadzieję, że Franek nie stchórzy...

Jak już wyciągnęłam maszynę, to dokończyłam projekt podnóżek- tzn. doszyłam podplecnik na ścianę w wiatrołapie:

 I choć na pewno 3/4 z Was stwierdzi, ze poprzednia wersja była fajniejsza,  mi zgrzebność i vintageowy look tej odsłony pasuje bardziej.

Zwłaszcza, że udało mi się znowu wyszperać perełkę: stareńką lornetkę, idealnie pasująca do klimatu podróżniczo- przyrodniczego całości wiatrołapu:




 I całkiem na koniec, szybciutko uszyłam zasłonkę do dodatkowego regału na ubrania  chłopaków- są coraz większe, potrzeba ich coraz więcej a szafka nie jest z gumy!! wiec dostawiłam na górę regalik z dwiema półkami, ale ponieważ w takich otwartych półkach wszystko się kurzy ( zawsze podziwiałam ludzi mających otwarte wieszaki w sypialni- chyba są tytanami sprzątania!!! co innego osobna garderoba, zamykana drzwiami, gdzie się na co dzień nie przebywa... no ale każdy ma swoje upodobania..) powiesiłam zasłonkę oczywiście tematyczną:


Może jak jest pofalowana to nie widać dokładnie ale są na niej czołgi, helikoptery i bombowce.
Dzieła Rafcia dopełniają obrazu:


Rafciu, jak pamiętacie od początku miał takie militarne zainteresowania, jego niezapomniany rysunek w elementarzu TU. A Franek podąża jego śladem... czasem gdzieś zboczą: jakiś Ironman, Transformery albo Star Wars... ale czołgi zawsze i wszędzie!

Miłego weekendu wszystkim!
całuski
J